Kurpiowska mgła, ileż cudów skrywa...
Poranek w środę rozpoczął się jak każdy inny. Za oknem mgła witała na horyzoncie, świat został otulony duchem mętnym nieprzeźroczystości. Bladym świtem, nie wiadomo skąd, powoli, majestatycznie nadciągnęła mgła i w biały puszysty kokon świat ubrała. Zwiewnie, cichutko dalej płynęła, delikatnym welonem drzewa musnęła, zatrzymała sie na chwilę, łąkę ofrunęła, zdziwiona wśród drzew i łąk się błąkała, swoją białą suknię porwała. Pozbierała koronki sukni, na porzegnanie jeszcze trawy musnęła i odleciała... w białych oparach cały świat ubrała...
Rzeka nie stoi w miejscu, musi płynąć, by zachwycać głębią zmysłowym wirowaniem. Można przysiąść na brzegu i patrzeć jak istnieje. Rozoga się śpieszy, na nic i na nikogo nie czeka, tu opada, tam się wspina, tu brzeg podmywa, płynie jakby gonił ją czas... coraz szybszym nurtem rwie, nie myśli w ogóle się zatrzymać. Tu zakręca, tam już spada, wije się i krąży, tu zabłądzi, ale i tak przed czasem zdąży... wszędzie chlapie, bo tak lubi. Prąd złagodniał, pieśni rzeczne nam śpiewa, to znów rwie wartkim nurtem, brzegi rwie i szarpie dając radosne pocałunki. Co jeszcze widziałem, co słyszałem, co przeżyłem w innej histori wam opowiem...